Czerwone zlecenie nr 378

Rozdział 1

W biurze jak zwykle panował idealny porządek. Feliks nigdy nie przyjmował kolejnej sprawy, dopóki nie uporządkował i nie skatalogował poprzedniej. Dopiero kiedy rozwiązał sprawę, napisał wszystkie raporty, nadał jej numer, przyporządkował odpowiedni kolor teczki (wiadomo – czerwony – zaginięcie, zielony – morderstwo, niebieski – kradzież itd.), brał kolejne zlecenie. Oczywiście, o ile nadanie numeru sprawie nie sprawiało żadnych problemów, to Feliks musiał przemyśleć wiele innych kwestii. Wszystko miało znaczenie – motyw, okoliczności, główny zleceniodawca i wykonawca zbrodni. Np w przypadku porwania dla okupu czasem dochodziło do morderstwa ofiary, a czasem zleceniodawcy, a czasem ktoś kradł okup. Wtedy trzeba było ustalić co w tym wszystkim było najważniejsze.

Teraz właśnie zamykał sprawę zaginięcia trzech tuczników pewnego gospodarza z Podlasia, które przerobił na wędliny jego sąsiad Wilkowski (ale na szczęście nie wszystkie zdążył zjeść), kiedy od kilku godzin wydzwaniał jego staromodny, zielony, bakelitowy telefon stacjonarny. Feliks był wściekły. Telefon go ciągle rozpraszał. Przecież Inspektor Kozłonogi dobrze wiedział, że nie wolno mu dzwonić, dopóki poprzednia sprawa nie została definitywnie zamknięta. W innym przypadku robił się straszny chaos, a w takich warunkach Feliks nie mógł pracować. Nie rozwiązałby wtedy sprawy zaginięcia blondynki, którą uprowadzili bracia Misiewscy. Ani chłopca o oślim spojrzeniu uwięzionego w muzeum wielorybnictwa. Czy nawet, a może przede wszystkim, wstrętnej Gertrudy, która uzależniała wszystkie ciężarne kobiety w okolicy od nielegalnego zielska.

Telefon wciąż dzwonił. To mógł być tylko inspektor Kozłonogi. Tylko on znał numer Feliksa. W końcu prywatny konsultant do spraw kryminalnych podniósł słuchawkę i odłożył ją na biurku. Nie zamierzał podnosić jej do ucha. Pomyślał, że w ten sposób pozbędzie się natręta. Ale nie udało się. Pomimo faktu, że nie raczył przyłożyć słuchawki do ucha, usłyszał błagalny krzyk inspektora:

– Felusiu! Feluniu!

Feliksa przeszły dreszcze, które poczuł nawet we włosach. Ma na imię Feliks, a nie żaden Feluś, ani tym bardziej Feluń!!! Najgorsze uczucia zaczęły w nim wrzeć! A tymczasem ze słuchawki słyszał dalej:

-Feluniu najdroższy! (owszem, do tanich nie należał – uśmiechnął się złośliwie pod nosem Feliks) – Wiem, że tam jesteś i mnie słyszysz! Ratuj mnie, błagam! Syn najmiłościwiej-nam-panującego-niech-go-szlag dyktatora zabujał się w jakiejś panience ze strażackiej imprezy disco-polo! Laska wzięła się niewiadomo skąd, zniknęła nie wiadomo gdzie, zostawiła tylko jakiś kryształ, na którym nie ma ani paluchów, ani DNA, ani nawet śladu zapachowego! Wiem tylko, że to była blondynka w niebieskiej kiecce i w koronkowych rękawiczkach.

Zaintrygowany Feliks, pomimo swojej wściekłości, podniósł słuchawkę bliżej ucha i zadał jedno pytanie

-Czy wkoło remizy zaczął padać śnieg?

Inspektor najpierw odetchnął z ulgą, że Feliks jednak słucha, a potem szybko odparł

– Przecież jest środek lata… – chciał to wykrzyczeć, ale znał Feliksa od lat i wiedział, że nawet najgłupsze pytanie zawsze ma jakiś sens, dodał więc szybko – nie, nie padał śnieg. Poza tym nic nie wiem. Monitoringu nie ma po tym, jak Grucha i jego minigang techników chciał odzyskać nagranie. Wszystko pali im się w rękach. Nie mam nic! Błagam, pomóż… Góra ciśnie, służby cisną, jakaś agentka w czerwonym płaszczu z koszem słodyczy kręci się pod moim domem… Ja mam dzieci, wiesz przecież. Siódemkę! Prosiłem żonę, żeby póki co nie chodziła codziennie na targ, ale nie wiem ile to potrwa.

Feliks w milczeniu przeżuwał ostatnie zdanie. W końcu, ze stoickim spokojem, chociaż nadal w nim kipiały emocje, odparł:

-Nie skończyłem jeszcze sprawy nr 377. Jak ją zamknę, to się odezwę.

Ale już wiedział, że tak szybko sprawy nr 377 nie zamknie. Jego myśli już błądziły wkoło blondynki z dyskoteki, a nie na wpół zjedzonych prosiaków z Podlasia. Czyżby Elżbieta miała jakieś niezałatwione interesy w naszym imperium? Odkąd dogadała się z Anną i Krzysztofem zawsze pracowali we trójkę. Może coś się stało i się rozdzielili? A może to dopiero początek serii dziwnych wydarzeń, które tylko on, Feliks Piruet, mógł ze sobą powiązać?

Znów się nie wyśpi i będzie musiał czekać na idealny dzień, żeby zająć się sprawą.
Był spokojny. Kozłonogi sobie poradzi. Architorzak nie będzie szczędził pieniędzy ani na nurków, ani na grotołazów, ani nawet na lustrowidzów, żeby odnaleźć nową ukochaną syna. Kozłonogi będzie grał na zwłokę, aż Feliks będzie gotowy. Tego był pewien.

Rozdział 2

Trwało to kilka dni. Bo albo Feliks się nie wyspał, albo znalazł uschnięte źdźbło na swoim idealnym trawniku, albo jajko na miękko nie było idealnie miękkie… Zawsze coś go wytrąciło z równowagi. I już wiedział, że tego dnia nic nie zrobi.

W tym czasie w mediach aż iskrzyło od teorii spiskowych. W każdym kanale pokazywano portret pamięciowy zaginionej piękności , a każdy z portretów był inny. Różni eksperci wypowiadali się na ten temat. Część twierdziła, że to agentka ze wschodu. Inni, że z zachodu, jeszcze inni, że to wysłanniczka z asteroidy B-612. Co prawda Feliks wiedział, że mieszka tam Róża, ale ona od dawna jest śpiochem, bo nikt nie mógł sprostać jej wymaganiom (krążą nawet pogłoski, że kilku przydzielonych jej partnerów popełniło samobójstwo) i po cichu, po kolei wszyscy rezygnowali z jej usług. Feliks nie wierzył, że ktoś ją aktywował. Agentka – owszem. Ta wersja jest dość prawdopodobna. Ale pytanie brzmi – czyja agentka? Czy aby na pewno któregoś z ościennych imperiów? Elżbietę wykluczył definitywnie. Przez ostatnie kilka dni nadal w pełni trwało lato. Żadnych anomalii pogodowych nie zauważono. Ten trop był zły.

A może to nasza, własna, opozycyjna, podziemna? Co prawda, niewiele osób wierzyło że opozycja istnieje, ale Feliks swoje wiedział. Zajmował się przecież już sprawą Krawca i Miarowskiego, którzy chcieli ośmieszyć dyktatora dając mu w prezencie nowe szaty, prześwitujące w miejscach intymnych. Sprawa nie wyciekła do mediów, bo Architorzak zdążył się w nie wystroić i pokazać oficjalnie. Każdy dziennikarz, który to widział, musiał złożyć przysięgę milczenia. Inaczej mógł trafić (oczywiście po ustawionym procesie) do więzienia zarządzanego przez tę babę, Jagowską. Wszyscy znali to więzienie. Z zewnątrz pięknie – w mieście nawet uchodziło za jedną z lepszych cukierni, bo więźniowie w ramach resocjalizacji piekli ciasteczka… A w podziemiach… aż strach myśleć. Feliks wolał nie dopytywać, ale miejska plotka głosi, że Jagowska nawet niektórych zjadała na śniadanie. Fakt jest taki, że niewielu stamtąd wychodziła żywych, a nieliczni, którzy wyszli, do końca życia nawet czarnych myśli nie mieli.

Opozycja istniała, miała się całkiem dobrze i od dawna planowała przejęcie władzy. Piruet wiedział nawet, że mają swojego człowieka w fasadowym senacie. Wysoko postawionego. Senator Wężowaty robił wiele, ale po cichu i powoli, żeby poplecznicy dyktatora się nie zorientowali.

Feliks podniósł słuchawkę swojego bakelitowego telefonu i powoli wykręcił numer. 663114588.

Numer idealny. Dźwięczny, spójny i taki rytmiczny… Tylko dlatego dzwoni do Kozłonogiego i tylko dlatego przyjmuje tylko od niego zlecenia.

Kozłonogi odebrał, a Feliks nie bawił się w żadne grzeczności.

– Potrzebuję samochód, ten co zwykle. Kierowcę. Tę dziennikarkę, Ritę. Ona naszybciej notuje. I Tomasza Paluchowskiego. Pracuję tylko z technikiem, który jest rzetelny. W samochodzie mają być rękawiczki. Białe, nie lateksowe, tylko nitrylowe, zestaw do zbierania śladów, cztery porcje indyka w puszce…

Kozłonogi nie słuchał. Wiedział doskonale czego oczekuje konsultant. Zawsze chciał tego samego samochodu, tego samego zespołu ludzi, tego samego wyposażenia, czyli pół bagażnika laboratorium i pół bagażnika prowiantu i wody, na wypadek gdyby gdzieś utknął w lesie na kilka dni. Nigdy jeszcze nie utknął, ale zawsze miał wszystko gotowe. Samochód i ekipa gotowi byli w sumie od pięciu dni. Czekał tylko na telefon. Myśli Kozłonogiego krążyły wokół budżetu. Feliks jest cholernie drogi. Ale jest też najlepszy i jeśli ktokolwiek ma rozwiązać tę sprawę, to tylko Feliks Piruet. Niepisane zasady są proste – Inspektor prowadzi swoje śledztwo daleko od Konsultanta, bierze na siebie media, podrzuca im fałszywe tropy i przede wszystkim pilnuje, żeby Feliksowi nikt nie przeszkadzał. Dostaje tego kurdupla technika, Ritę, która przestała pisać do gazet, tylko bacznie obserwuje konsultanta, a potem wszystko opisuje i sprzedaje jako powieść kryminalną, oczywiście pod swoim nazwiskiem, nie dzieląc się tantiemami z nikim. Ostatnio nawet Kozłonogiemu udało się zatrudnić kierowcę, który miał być świadkiem koronnym w sprawie mafii srebrniakowej, ale mafia dopadła go pierwsza i obcięto mu język. Facet już niczego nie zeznał, bo nie mógł mówić, to i świadkiem koronnym nie mógł być. Nie mógł biedaczyna znaleźć roboty, a do wożenia Pirueta był idealny. W tych warunkach Feliks rozwiązuje zagadkę, tłumaczy wszystko inspektorowi, a ten łaskawie bierze na siebie cały splendor i chwałę, a i nierzadko premię.

Kiedy Feliks skończył swój wywód, co trwało jak zwykle 2 minuty i 37 sekund, inspektor tylko odpowiedział:

– Za 20 minut samochód będzie pod Twoim domem.

Dokładnie 15 minut zajmowało mu wykonanie telefonów do ekipy i podjechanie pod dom Feliksa gotowym autem. Inspektor brał zawsze pięć minut poprawki na dojazd, bo czasem były korki, czasem padał deszcz… a czasem wszystko było OK i wtedy ekipa musiała czekać pięć minut dwie przecznice dalej, żeby u Feliksa być idealnie na czas.

Feliks z zadowoleniem odkładał słuchawkę. Lubił tego inspektora. Co prawda rozumem nie grzeszył, bo swoje śledztwo zawsze prowadził nie tam, gdzie trzeba, a kiedy już Feliks uwinął się z zadaniem, to Kozłonogi rozmawiał z tymi okropnymi reporterami i tłumaczył ludziom o co chodziło w sprawie. Feliks mógł się relaksować przy pisaniu raportów i katalogowaniu sprawy i nikt mu nie przeszkadzał. Nie musiał nikomu nic tłumaczyć. Poza Kozłonogim oczywiście, ale przynajmniej robił to tylko raz i tylko dlatego, że szczerze lubił tego głuptaska. Żaden reporter, poza Ritą, nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ritę tolerował. Tylko dlatego, że szybko notowała myśli i spostrzeżenia Feliksa, pisała czytelnie i nie wtrącała nic od siebie. Dzięki temu mógł się najpierw skupić na pracy, a potem porządkować myśli dobrymi notatkami. Ta niezbyt rozgarnięta Rita nic z tego nie ma. W sumie odkąd pracuje z Feliksem, to nawet do gazet nie pisze. Tylko podobno powieści detektywistyczne. I podobno nawet nieźle na nich zarabia. Feliks nie rozumiał jak to możliwe. Kto w dzisiejszych czasach czyta jakieś powieści detektywistyczne? Przecież to nikogo nie interesuje. Rita była po prostu dziwna. Nie podejrzana, bo Feliks sprawdził ją do piątego pokolenia, ale jakaś taka… Feliksowi kilka razy wydawało się, że tylko udaje, że notuje, a tak naprawdę ma wokół siebie zaczarowane przedmioty – np. pióro – i dlatego jest taka dobra w notowaniu.

Do swojego zespołu brał zawsze jeszcze Tomasza. To technik. Najlepszy. Zawsze zbierze ślady, nawet z najbardziej zanieczyszczonego miejsca zbrodni. Niektórzy się śmieją, że to ze względu na jego niski wzrost – nadrabia nadgorliwością. Ale Feliks wiedział po prostu, że jest najlepszy. Zupełnie jak on. No i kierowca. Najlepiej, żeby się w nic nie wtrącał. Ostatnio dokładnie taki z nim jeździł i Feliks był za to ogromnie wdzięczny inspektorowi.

Samochód podjechał idealnie po dwudziestu minutach. Jak zwykle. I Feliks dokładnie sprawdził jego zawartość. Jak zawsze. Sprawdził dokumenty ekipy, sprawdził czy ich zdjęcia są aktualne. Nie protestowali. Jak zawsze.

Piruet jak zawsze wsiadł do auta, przedstawił się, poinformował wszystkich, że jest bardzo złym szefem i żąda dokładnego wykonywania poleceń. Grupa grzecznie wysłuchała, potwierdziła że zrozumiała i dokładnie godzinę i czterdzieści pięć minut od podjechania pod dom konsultanta zaczęła swoją kolejną przygodę.

Rozdział 3

Feliks Piruet wiedział, że największe znaczenie dla sprawy ma kryształ. Dlatego najpierw pojechali do laboratorium go obejrzeć. Rzeczywiście – kryształ był duży, piękny, idealnie oszlifowany. I idealnie czysty. Nienaturalnie wręcz. Nie było można nic z niego wyczytać. Piruet kątem oka zauważył, że Rita dziwnie macha do kryształu. A może mu się wydawało? Nie, nie wydawało mu się. Musi się jej bliżej przyjrzeć, ale póki co nie może pokazać, że się niepokoi. Rita mogłaby nabrać podejrzeń i bardziej się pilnować. Feliks znów skupił się na krysztale. Chciał go zabrać ze sobą i przy okazji dowiedzieć się kto go szlifował. Niestety, w tym samym czasie do laboratorium weszła armia żołnierzy w mundurach w kolorze ołowiu. Ich misją było zabrać kryształ. Feliks wiedział, że tym ludziom się nie odmawia. Żołnierze mieli zanieść kryształ do komnaty Pierworodnego Architorzaka Juniora. To był jedyny przedmiot, który był w stanie ukoić ból młodzieńca. Ojciec nie mógł patrzeć na cierpienie syna i kazał mu oddać pamiątkę po ukochanej. Jednak wiedział, że cierpienie (nie jego i nie jego synów) może być całkiem niezłym środkiem nacisku. Dlatego zaraz po wydaniu rozkazu swojej ołowianej armii wcisnął w swoim telefonie cyfrę pięć i natychmiast połączył się ze swoim najbardziej zaufanym człowiekiem. Senatorem Wężowatym. Jak zwykle wydał tylko jeden komunikat i się rozłączył. Ale w ciągu kilku minut stójkowa agentka opuściła swój posterunek, a agent Wilczyński zaczął pukać do okien małego domku, w którym mieszkało siedmioro dzieci.

W tym samym czasie Kozłonogi zaczął przesłuchiwać jedną z księżniczek, która była strasznie posiniaczona. Wyglądała jak typowa ofiara przemocy domowej, chociaż sama twierdziła, że to z niewyspania. Typowe. Na pewno nie miało związku ze sprawą z remizy, ale on dobrze wiedział, że im będzie się trzymał dalej, tym Feliks szybciej rozwiąże sprawę.

Feliks omiótł laboratorium wzrokiem, zobaczył kilkadziesiąt fiolek ze śladami zebranymi z dyskoteki i uznał, że nic ciekawego tam nie ma. Zabrał tylko listę świadków i zarządził wyjazd na miejsce zaginięcia. Paluchowski jęknął w duchu. Przecież tam na pewno wszystko zadeptane… Jednak nie odważył się powiedzieć tego głośno.

W remizie wziął się do pracy. Zaczął sprawdzać centymetr po centymetrze wszystko. W tym czasie jego tymczasowy szef opukiwał ściany. Zaglądał w każde lustro. A było ich na miejscu niemało. Dotykał i głaskał każdy kawałek tkaniny. O wszystkim co robił, mówił głośno, a Rita wszystko dokładnie notowała. Czasem tylko na jej ustach błąkał się maleńki, ledwo widoczny uśmiech. Tomasz miał świadomość, że jak chce się skupić na pracy, musi się całkowicie wyłączyć. Włożył słuchawki do uszu i zajął się swoją robotą słuchając swojej ukochanej grupy Brema. W sumie to nawet lepiej mu się pracowało, bo wiedział, że jego idole grali tu feralnego wieczora.

Po siedmiu godzinach i dwudziestu dwóch minutach był gotowy. Wiedział dokładnie, że lepiej dla niego będzie, kiedy odczeka jeszcze osiem minut i dopiero wtedy odtrąbi koniec pracy. Jego szef najwyraźniej też miał taki plan. Dokładnie o 22:30 obaj oświadczyli, że skończyli. Feliks był niezwykle zadowolony, że jego podwładny zupełnie przypadkiem skończył w tym samym czasie co on. Rita tylko głęboko westchnęła, bo dla niej to wcale nie oznaczało końca pracy. Wręcz przeciwnie. Teraz najpierw Tomcio, a potem szef będą formułować wnioski, a ona musi wszystko dokładnie spisać. A jej pióro robiło się coraz bardziej leniwe. Ech… Niech już zaczynają, co chociaż noc spędzą w łóżku.

Pierwszy zaczął Tomasz. Po długim narzekaniu na fakt, że było naprawdę ciężko, oświadczył, że znalazł pestki dyni, drobne odciski stóp, wyraźnie wyróżniające się na tle innych, chociaż w większości zadeptane; długi, niefarbowany włos blond i kilka mysich włosów. Nie miał pewności, czy te mysie włosy mają jakieś znaczenie, bo w końcu to remiza strażacka i jest spora szansa, że jakieś myszy tu zimują. Ale, nauczony doświadczeniem pracy z Feliksem, wiedział, że nawet najgłupsze rzeczy mają znaczenie, powiedział o tym znalezisku. I nie mylił się. Feliks był tym faktem niezwykle zainteresowany.

Konsultant za to bardzo powoli oznajmił, że w zaginionej płynie arystokratyczna krew, ale nie jest wychowywana w swojej rodzinie i z pewnością lubi porządek. Zupełnie jak on. Poza tym nie opuściła dyskoteki dobrowolnie i bardzo się denerwowała. Skąd to wiedział? Podobno wywnioskował to właśnie ze śladów stóp i z owych mysich włosów. No i z faktu, że zaginiona unikała stąpania po dywanach, po tym, że wszystkie zasłonki i firanki były równiutko poprawione. No i zgubiony kryształ. On musi mieć największe znaczenie, bo jest najbardziej niezwykły. Dlaczego po niego nie wróciła?

Na dziś koniec. Cała ekipa dokładnie wie, że jak Feliks natychmiast nie wróci do domu, to się nie wyśpi. A to oznacza spore problemy nie tylko dla nich bezpośrednio, ale i dla inspektora, a także dla zaginionej. Bo w sumie to nikt nie wie, czy coś jej nie grozi.

Rozdział 4

Ranek przywitał Feliksa pogodą idealną. Widoczny gołym okiem balans między słońcem a chmurami wprawił konsultanta w doskonały nastrój. Nie ma nic gorszego niż kilka chmurek na niebie, albo deszcz z prześwitami słońca. Po idealnym śniadaniu Feliks wyszedł na podjazd, na który dokładnie o 8:00 wjechał jego samochód.

Konsultant zajął swoje miejsce i oznajmił, że dziś przesłuchają wszystkich świadków. To znaczy – on przesłucha, Rita zanotuje, a Tomasz przeprowadzi dokładne analizy zebranych wczoraj dowodów. Największą uwagę miał skupić na pestkach dyni i mysich włosach.

Kierowca odstawił Paluchowskiego do laboratorium, a Konsultanta na komendę. Rita nie była zachwycona, ale na szczęście jej pióro było wypoczęte i mogło notować samo.

Najpierw zjawili się muzycy z Bremy. Feliks wziął ich na początek, bo nienawidził disco polo, ani popu, ani w sumie żadnej muzyki rozrywkowej. Nie rozumiał co kobiety (i mężczyźni też) widzą w tych dziwnych istotach szumnie nazywających się „muzykami”. Ale wiedział, że musi przebrnąć przez ich zeznania, bo jako jedyni na zabawie byli trzeźwi. Zadawał kolejno te same pytania:
– Czy pamiętasz jak tajemnicza blondynka pojawiła się w remizie?

Pośród niezliczonych „yyyyy” i „eeeee”, uchów, echów i achów wyłowił tylko odpowiedź, że nikt nie zauważył, kiedy kandydatka na synową dyktatora się pojawiła. Ani jak dotarła. Ani z kim, ani czym. Wszyscy jednak pamiętają oszałamiającą niebieską suknię, w której blondynka wyglądała jak świętojańska nimfa. I piękne oczy miała, i biust niczego sobie, i kibić jak u osy. Tyle że Feliksowi te dane niczego nie dały.
Z ulgą odesłał muzykantów i zaczął przesłuchiwać uczestników. Ale i tu niewiele więcej się dowiedział. Wszyscy mężczyźni zgodnie zapamiętali wymiary piękności, ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na twarz. Z kolei kobiety zgodnie twierdziły, że na pewno nie grzeszyła inteligencją, co można było ewidentnie wywnioskować z jej talii, a także z faktu, że próbowała niepostrzeżenie sprzątać. Takie widać miała nawyki, a to definitywnie przesądzało o jej braku wykształcenia. Feliks wyraźnie się irytował. Spędził pół dnia z tabunem ludzi i nie dowiedział się niczego nowego.
Aż wtedy do salki przesłuchań wszedł znany w całym województwie pijaczyna Wędrujący Kuba. I zaczął bredzić coś o myszach, które wskakiwały do dyni. Potem twierdził, że kryształ, kiedy blondynka uciekała, zaczął się skrzyć i w środku było widać skrzydło. Blondynka wyszła sama, ale strasznie się spieszyła, bo ją te myszy goniły. Tego był pewien. Rita wywracała oczami, ale konsultant wreszcie wpadł na jakiś trop. Już wiedział, że będzie musiał zajrzeć do półświatka, bo ta cała historia mocno trąci czarami. I właśnie zeznania Kuby, wzięte wpierw za pijackie zwidy, okazały się najbardziej pomocne.

Feliks odesłał resztę świadków do domu, bo wiedział, że niczego nowego do sprawy nie wniosą.

Dobrze wiedział, że sprawa jest prostsza, niż się wydaje. Musiał tylko porozmawiać z kilkoma indywiduami.

Najpierw kazał się zawieźć do laboratorium. Tam czekał już technik z informacją, że myszy, które zgubiły włosy, są wyjątkowo zadbane, dobrze odżywione, a także prawdopodobnie noszą ubrania, bo we włosach były resztki włókien. Pestki dyni były świeżo wydrążone ale z zeszłorocznej dyni. A blond włos jest najprawdziwszy na świecie, zadbany, ale nie miał kontaktu z żadnymi „rynkowymi” kosmetykami. Ot, zwykła woda, olej, wywar z pokrzywy, ocet i co tam jeszcze można w domu znaleźć. Feliks już wiedział, że arystokratka (w to nie wątpił ze względu na dyskrecję, wyczucie smaku i sposób poruszania się) nie jest bogata, więc technik tym razem nic nowego nie odkrył. Jednak zostawił Ritę, żeby dokładnie spisała raporty z laboratorium, a sam udał się na ulicę Przekątną, gdzie siedzibę swojego „królestwa” jak zwykł mówić o swoim gangu, miał półczarodziej Mysikról. Feliks już wczoraj podejrzewał, że znów będą musieli się spotkać. Teraz był tego pewien.

Jak zwykle do spotkania nie mogło dojść ot, tak, po prostu. Feliks musiał przynieść wyjątkowo trudną łamigłówkę, żeby Mysikról chciał z nim w ogóle rozmawiać. Nie było to łatwe zadanie. Ale Feliks jakiś rok temu nawiązał współpracę z grupą szukającą śladów Wielkiego Bizona na ziemi i problem rozwiązał się sam. Grupa ma duże problemy z rozwiązaniem szyfrów, łamigłówek i śladów pozostawionych przez Wielkiego Bizona. Feliks zanosi je Mysikrólowi, ten je rozwiązuje, rozmawia za to z Feliksem, a Feliks z kolei oddając rozwiązanie w ręce wyznawców Wielkiego Bizona, staje się dla nich niekwestionowanym guru i czerpie z tego powodu liczne profity i przywileje. Bo wśród wyznawców Wielkiego Bizona są i prawnicy, i lekarze, i bankierzy, a nawet ulubiony fryzjer Pirueta.

Po wymianie grzeczności i rozwiązaniu szyfru zawartego w świętej księdze bizjonistów (co trwało dokładnie siedem minut), Feliks zadał pytanie dotyczące tajemniczych myszy w dyni. Mysikról się zasępił.

– Wiem, słyszałem o tym. To na pewno nie moi chłopcy. Ktoś obcy włazi na mój teren. I to na pewno są czary. Pełne czary, a nie takie, jak moje.

Feliks niczym nie zrażony, poszedł dwa domy dalej, do swojego serdecznego przyjaciela. Odkąd rozwiązał sprawę kłamstw w półświatku, zyskał w Cesaryńskim naprawdę dobrego kompana. I wiedział, że zawsze może na niego liczyć w trudnych, magicznych sprawach. Ten obiecał, że rozpuści swoje słowiki, żeby się zorientowały co to za nowe czary, kto za nie odpowiada i kto włazi im w paradę.

Feliks spokojnie wrócił do laboratorium, pozbierał swoich ludzi i poszedł upewnić się, czy Kozłonogi prowadzi swoje śledztwo. Okazało się, że inspektor właśnie przesłuchiwał małżeństwo Kaczyńskich, którzy podobno znęcali się nad jednym ze swoich synów za to, że był wyjątkowo brzydki. Tak, Feliks wiedział, że inspektor nie grzeszy rozumem… Spokojnie mógł iść spać, bo reporterzy ciągle zastanawiali się, czy to nie córka Kaczyńskich była ową pięknością z balu. Wszakże syn był wyjątkowo brzydki, ale córki naprawdę wyglądały pięknie.

Rozdział 5

Feliksa obudziło delikatne stukanie w okno. Otworzył je i do sypialni wleciał mały, niepozorny ptaszek. Nie wyglądał może i zbyt pięknie, ale za to prześlicznie zaczął śpiewać. Wyśpiewał konsultantowi, że te czary, to jednorazowy wyskok i że pochodzą najprawdopodobniej z królestwa Wróżkocji. Niewiele w zasadzie wiadomo, bo dotarcie do właściwych myszy było bardzo trudne, a plotki zawsze zawierają dużo więcej niż rzeczywiście się wydarzyło. Ale podobno wszystko zorganizowane było po to, żeby jakaś służąca ze zubożałego rodu szlacheckiego mogła się rozerwać.

Tyle Piruetowi musiało wystarczyć. Podziękował ślicznie słowikowi, przywiązał mu do nóżki prezent dla Cesaryńskiego i pośpiesznie zjadł śniadanie.

Kiedy o 8:00 zajechał samochód, Feliks poinformował swoją ekipę, że mają wysiąść i poczekać na trawniku. To nieczęsto się zdarzało, więc Rita i reszta mocno się zdziwili. Kiedy już rozsiedli się na trawie, Feliks bez ogródek oznajmił, że w sprawę zamieszane są obce czary. Że śledztwo zawiodło go do jakiegoś królestwa Wróżkocji, ale nawet Feliks nie wie gdzie to jest. I że w związku z tym, będą tak długo tu siedzieć, aż nie wymyślą co zrobić. Kierowca i Tomasz nie kryli zdziwienia. Chociaż niewiele ich już dziwiło, to teraz Feliks naprawdę odpłynął. Jedynie Rita siedziała niewzruszona, co nie uszło uwadze konsultanta. Cały czas notowała. Teraz Feliks zaczął się w nią wpatrywać świdrującym wzrokiem. Nie zadał żadnego pytania, tylko patrzał. Co prawda po cichu, ale bardzo intensywnie. Rita czuła się coraz bardziej nieswojo. W końcu zaczęła się kręcić, rumienić i chyba zaczynała pękać. Kierowca z Tomaszem w milczeniu obserwowali tę swoistą torturę. Aż w końcu Rita wydała z siebie cienki, jakby ściśnięty głos:

– Królestwo Wróżkocji leży na wschodzie, pomiędzy imperium wampiriońskim, Czarnogórogrodem a Zasiedmiogórogrodem. Jest małe, schowane w lesie i zamieszkałe przez liczne wróżki zębuszki, wróżki chrzestne, wróżki nianie i wróżki z bajki. A nawet wróżki kulopatrzące.

Tomasz pomyślał, że już nic a nic go nie zdziwi. O, jakże się mylił… Kierowca pomyślał, że on też chciałby brać jakieś proszki, które dają takie loty, a Feliks zapytał Ritę, skąd wie o Wróżkocji, jak się tam poruszać i jak się kontaktuje z mieszkańcami tego osobliwego królestwa.

Rita przyznała, że ma tam przyjaciółkę. Co prawda nie jest wróżką, tylko człowiekiem, ale miała bardzo ciężkie dzieciństwo i dużo problemów (każdy, kto ją spotkał, chciał zaaranżować jej małżeństwo), dlatego uciekła aż tam. Celina łatwo się zaklimatyzowała, bo jest dokładnie takiego samego wzrostu co większość maleńkich wróżek. Tomaszowi na samą myśl o niewysokiej kobiecie serce zabiło mocniej. Ale nie chciał drążyć tematu, dopóki nie zamkną śledztwa. Ale już był pewien, że jak tylko Feliks odpłynie ze swoimi raportami i teczkami, będzie dusił Ritę tak długo, aż ułatwi mu umówienie się z jej przyjaciółką.

– Jak się tam dostaniemy? – Feliks najwyraźniej wierzył w każde słowo dziennikarki.

Rita najpierw się kręciła, potem kilka razy westchnęła głęboko, aż w końcu wydusiła z siebie:

– Latającym dywanem. Jako jedyny przemknie przez zieloną granicę nie zostawiając śladów, uniknie namierzenia przez wojska lotnicze i będzie na tyle szybki, żebyśmy wieczorem mogli wrócić.

I miała rację. Co prawda wiało niemiłosiernie, nie było pasów, ale latający dywan Rity był niesamowitym środkiem transportu. Dotarli do Wróżkocji w ciągu 75 minut. Wylądowali na odludziu i zaczęli się zastanawiać co dalej. Niewątpliwie ich przybycie już zostało odnotowane. Widać ich było z daleka, bo ewidentnie odróżniali się od maleńkich, drobnych wróżek wszelkiego rodzaju. Rita natychmiast skierowała się do małego, białego domku swojej przyjaciółki. Celina wyszła do ogródka, bo wiadomym było, że dziwaczna grupa obcych nie wejdzie do jej domku. Musieliby stać i w dodatku zdjąć dach. Dlatego grzecznie poczekali na Celinę w ogródku.

Kiedy wyszła, Tomasz o mało nie zszedł na zawał. To, co go dopadło, to nie była żadna strzała amora, czy iskra, czy chemia…. To było jak trafienie piorunem. Zakochał się bez pamięci.

Feliks tymczasem streścił Celinie powód ich wizyty, a Celina uznała, że takie czary potrafią robić tylko wróżki chrzestne. Poczęstowała swoich gości kilkoma kotłami kwiatowej herbaty, a sama ich przeprosiła i zamknęła się w sypialni, gdzie stało ogromne, kryształowe lustro w złoconej ramie.
Po chwili wyszła i zanotowała gościom adres właściwej wróżki chrzestnej

Odnalezienie adresu przysporzyło im sporo kłopotów. We Wróżkocji mało było dróg, bo większość mieszkańców po prostu latała. Nie było numerów domów, tylko piękne, bajkowe nazwy. Feliks stał się grymaśny i naprawdę złośliwy. Te warunki nie sprzyjały logicznemu myśleniu. Na szczęście w końcu trafili pod odpowiedni adres. Ale to wcale nie ułatwiło sprawy. Właściwa wróżka chrzestna najpierw udawała, że nie ma jej w domu, a kiedy jednak dziwaczna grupa zaczęła się coraz gorzej zachowywać, wyszła do nich na podwórko, ale nie odezwała się ani słowem.

Poirytowany Feliks nie bawił się już w żadne grzeczności. Fuknął:
– Nie po to łamię prawo opuszczając kraj bez wiedzy Architorzaka, kręcę się w jakimś strasznym miejscu, kompletnie wyprowadzony z równowagi i katuję swój mózg tymi nielogicznymi obrazami, żeby teraz oglądać fochy jakiejś małej, latającej baby!

Wróżka chrzestna się rozpłakała. Tego dla konsultanta było za wiele. Już, już miał wybuchnąć, kiedy Rita dyskretnie skinęła na przelatującą obok wróżkę nianię. Ta z kolei podfrunęła do ucha Pirueta i zaczęła mu nucić piękną melodię. Feliksowi od razu przypomniało się dzieciństwo. Jego sterylnie biały pokoik, jego szafeczka z encyklopediami, nieskażona żadnymi zabawkami, jego idealnie biała, niewyobrażalnie sztywna pościel… Uspokoił się i nawet niemal zasnął!

Tę sytuację wykorzystała Rita i powiedziała:

– Wiemy, że pomogłaś swojej podopiecznej, że chciałaś, żeby się rozerwała i że ma bardzo ciężko, że sprząta w obcych domach…

Wróżka chrzestna się obruszyła:

– Żeby to faktycznie w obcym domu… Ona u siebie samej jest służącą! Osierocili ją rodzice, wredna macocha przejęła majątek i wszystkie świadczenia z opieki, nawet dukaty+ jej zabrała! To sierota biedna robi co może, żeby przetrwać. Sprząta, pierze, gotuje tym leniwym babom… Chciałam jej trochę przyjemności sprawić. Ale nie wyszło jak chciałam! Poszła i zakochała się. Wiem w kim! Jego ojciec jest okrutny i zły tak bardzo, że nawet tu wszyscy drżą na dźwięk jego imienia! Musiałam ją stamtąd zabrać. Moje myszy jej pilnowały, a z dyni zrobiłam jej volkswagena passata, żeby się nie wyróżniała. Ale wszystko na nic. Nieszczęśnica się zakochała. I on w niej też. Nigdy nie pozwolę na to, żeby ją odnalazł.

Rita w spokoju wysłuchała wszelkich obaw wróżki chrzestnej. Potem spojrzała na nią swoimi łagodnymi oczami i powiedziała:

– Kryształ palantiromagiczny, który Twoja chrześnica zgubiła, jest w pokoju Pierworodnego. Możesz go podejrzeć.

Teraz Feliks się ożywił. Zapytał Ritę wprost czym jest ten kryształ, a ta przyznała, że jest to bardziej zaawansowana magia niż lustra. Bo dzięki tym kryształom można ze sobą rozmawiać. Nawet jeśli jest się kilka królestw dalej. Konsultant uznał, że musi bliżej poznać swoją protokolantkę. Ale nie wiedział, że był drugi w kolejce. Pierwszy, Tomasz, w ogóle nie słuchał niczego. Ciągle rozmarzonymi oczami widział tylko Celinę. Kierowca miał mnóstwo myśli i pytań, ale nim się nikt nie przejmował. Co tym razem zaczęło go denerwować. Też chciał odegrać jakąś rolę w tej historii, ale nie było mu dane. A wróżka chrzestna w tym czasie wyjęła swój pięknie wyszlifowany, nienaturalnie czysty kryształ i zaczęła obserwować.

Po trzech kwadransach oznajmiła, że powie im gdzie szukać swojej podopiecznej i że pomoże młodym ukryć się przed okrutnym dyktatorem.

Ekipa konsultanta wróciła do domu przed 18:00. Feliks po powrocie zdążył zadzwonić do Kozłonogiego i umówić się z nim na następny dzień rano.

Inspektorowi wyraźnie ulżyło. Bo dyktator oczekiwał rezultatów i zaczął się orientować, że liczne przesłuchania drobnych przestępców to tylko gra na zwłokę.

Jutro sprawa będzie rozwiązana. A on zgarnie nagrody i pochwały.

Rozdział 6

Kozłonogi stawił się u Feliksa równo o ósmej rano. Dostał zdjęcie piękności, podpisane: Maria Popielska, ul. Bajkowa 17. Konsultant nie silił się na żadne tłumaczenia, wyjaśnienia, nic. No trudno – inspektor będzie improwizował, kiedy będzie opowiadał, jak odnalazł zaginioną.

O ósmej piętnaście na komendzie spotkał się ze swoimi podwładnymi, Dyktatorem, Pierworodnym i ich obstawą. Poinformował wszystkich, że odnalazł dziewczynę na ulicy Bajkowej i właśnie po nią jadą.

Na miejscu okazało się, że w domu znajduje się kilka dziewcząt. Co jedna, to brzydsza. Żadna nie przypominała nawet odrobinę ślicznotki z fotografii. Każda za to uparcie twierdziła, że to ona jest tą właściwą. Wyszli z domu wściekli. Dyktator osobiście poinformował inspektora, że jeszcze dziś trafi na szubienicę. Pierworodny płakał, a podwładni Kozłonogiego byli całkowicie skołowani. Przecież takie pomyłki nie zdarzają się Feliksowi. Mieli nawet zapytać Ritę o to, bo wszyscy wiedzieli, że pracuje z Feliksem i wie wszystko. Ale nie zdążyli, bo właśnie z drewutni wyszło brudne, zakapturzone dziewczę z zapałkami. Inspektor poprosił drżącym głosem i ze łzami w oczach, o możliwość zapalenia fajki przed ścięciem i od razu poprosił o ogień. Dziewczyna podeszła bliżej i inspektor mógł spojrzeć jej w oczy. I wtedy prawie się udusił, bo zapomniał po co dziewczyna podeszła. Zdjął jej kaptur i oczom wszystkich ukazała się przepięknej urody młoda kobieta. Inspektor jeszcze dla formalności chciał ją zapytać, czy nazywa się Maria Popielska, ale nie zdążył, bo pierworodny już schwycił swoją ukochaną w ramiona. Wreszcie ją odnalazł!!!

W ciągu następnych kilku godzin wydarzyło się bardzo wiele. Oczywiście – najpierw konferencja prasowa. Potem kąpiel i kosmetyka ukochanej Pierworodnego. Dopiero potem młodzi mogli ze sobą porozmawiać. A mieli wiele pytań. Aleksandra w końcu dowiedziała się, że Pierworodny nie używa swojego prawdziwego imienia, bo uważa, że Książę z Bajki brzmi zbyt pretensjonalnie. A Pierworodny dowiedział się, dlaczego nie mógł jej znaleźć w Social mediach – Marysia nie miała swojego smartfona, nie miała zatem dostępu ani do lekkoinstalatora ani do gęboksiążki…

Kiedy młodzi ludzie tak sobie gaworzyli, Kozłonogi zbierał pochwały, do dyktatora podeszła staruszka. Na początku ochrona chciała ją od razu skazać na śmierć, ale Arcitorzak łaskawie pozwolił jej podejść. W końcu dziś niezwykły dzień. Staruszka podała mu najpiękniejsze jabłko ze swojego koszyka, po czym nagle zniknęła. Architorzak ugryzł jabłko i… nagle padł na ziemię cały siny. Co prawda wezwano karetkę, prokuraturę i wojsko, ale dyktator zdążył się udławić, a staruszka rozpłynęła się w powietrzu. Jednak jakoś tak… nikt nie miał zamiaru jej szukać. Po ingerencji Senatora Wężowskiego, władzę oddano Księciu z Bajki i jego narzeczonej.

Feliks siedział w swoim domu i z ogromną lubością i oddaniem pisał raporty. Piórem pożyczonym od Rity. Zaczarowanym. Ech… był naprawdę szczęśliwy. Potem podesłał wszystkie raporty Kozłonogiemu. A ten, bez czytania, na wszystkich przybił swoją nową, czerwoną pieczątkę: „Kozłonogi Nadinspektor Generalny Armii”.

Na koniec odbył się ślub. Ach… co to był za ślub! Całe imperium świętowało przez tydzień! Młodzi dostali mnóstwo prezentów. Ale najbardziej osobliwy był ten od wróżki chrzestnej. W ich basenie przyzamkowym pojawiła się wielka, złota ryba…

A reszta? Tomasz umówił się z Celiną, ale ich związek raczej nie przetrwa próby odległości. Rita tym razem nie napisała książki, bo nie chciała ujawniać prawdy o Wróżkocji. Za to została osobistą asystentką Feliksa i razem z nim rozwiązywała kolejne sprawy. Tylko kierowca w dalszym ciągu nie mógł się nikomu poskarżyć na swój ciężki los…

Opowiadanie nie jest przeznaczone na sprzedaż,
wszelkie zbieżności imion, nazwisk i postaci jest przypadkowe.

Magdalena Rolnik, 15.07.2019

Dodaj komentarz